Wybierz rocznik
Śmierć każdego żołnierza zasługuje na upamiętnienie
- Szczegóły
- Kategoria: Listopad 2010 nr 35
- 07 styczeń 2011
Rozmowa z dr Jerzym Pałoszem, wykładowcą Wydziału Humanistycznego AGH, laureatem odznaczenia Czarnego Krzyża, nadawanego przez Das Österreichische Schwarze Kreuz (OSK) – o tym dlaczego warto pamiętać o poległych, co dzieje się z wojennymi cmentarzami i co można jeszcze w tej kwestii zrobić
Małgorzata Matlak: Austriacki Czarny Krzyż jest organizacją znaną w całej Europie z tego, że działa na rzecz zachowania i renowacji miejsc pochówku dla żołnierzy poległych w I Wojnie Światowej. Dla najaktywniejszych współpracowników przewiduje odznaczenie – Krzyż Honorowy Czarnego Krzyża, które Pan niedawno otrzymał. Jak się Pan czuje jako laureat tej nagrody?
Jerzy Pałosz: Docenienie wkładu pracy zawsze sprawia człowiekowi przyjemność. Nie jestem pewien, czy w porównaniu z innymi akurat ja na ten medal zasługuję. Jest wielu ludzi, którzy robią dużo więcej. Myślę, że tutaj o decyzji OSK zadecydowała pewna – nazwijmy to tak – terapia szokowa. Zajmuję się inwentaryzacją cmentarzy wojennych w Północnej Małopolsce, czyli na terenach na północ od Wisły. Przedstawiciele OSK poprosili mnie o sporządzenie ekspertyzy stanu zachowania tych obiektów. Wracali akurat z terenów historycznej Galicji, gdzie mamy archipelag 400 cmentarzy wojennych. Niektóre z nich są dziełami sztuki, projektowanymi przez najwybitniejszych architektów Austro-Węgier, w tym także Polaków. Wcześniej byli na obszarze Dąbrowskiego i Zawierciańskiego, gdzie cmentarze są gorzej lub lepiej, ale jednak zachowane. Natomiast w Północnej Małopolsce z 65 zidentyfikowanych i opisanych przeze mnie obiektów jako tako utrzymanych jest tylko kilka. Reszta to najczęściej po prostu łąka lub polana w lesie, w najlepszym razie oznaczona współczesnym krzyżem. Tak jest na przykład w Goszczy, w gminie Igołomia – Wawrzeńczyce, gdzie spoczywa 1131 poległych. Jest to po prostu łąka, na której stoi współczesny rurkowy krzyż. I to jest wszystko. Żadnego ogrodzenia. Żadnego opisu. Często ruszam w teren z planami i opisami znalezionymi w archiwum, a na miejscu okazuje się, że teraz jest tam pole orne. Dlatego poproszono mnie o zrobienie kilku ekspertyz dla OSK. Myślę, że temu to wyróżnienie zawdzięczam. Zwłaszcza, że są to prace, które w większości sam finansuję. Oczywiście mam silne wsparcie ze strony władz naszego wydziału, ale są to badania – jak na budżet Wydziału Humanistycznego – dość drogie.

MM: Jest Pan bardzo skromny. A skąd zainteresowanie tym tematem?
JP: Mój dziadek walczył w I wojnie światowej jako żołnierz armii austrowęgierskiej na froncie włoskim, nad Piavą i Isonzo. Zawsze w dzień Wszystkich Świętych szliśmy na groby żołnierzy. Gdy zapalaliśmy znicze, dziadek mówił: „Mam nadzieję, że ktoś zapali znicze na grobach moich poległych kolegów”. Zawsze też budziło we mnie sprzeciw traktowanie tych nieszczęsnych żołnierzy jak pokonanych okupantów. Musimy zredefiniować pamięć o tych żołnierzach. Przyjąć do naszej zbiorowej świadomości fakt, że na naszej ziemi spoczywają żołnierze z połowy Europy, od Renu po Kaukaz, od Chorwacji po Finlandię. Dlatego daleko idącym nadużyciem jest to, że jeśli już gdzieś znajduje się pomnik, to najczęściej jest na nim tablica poświęcona „żołnierzom polskim poległym w walce o niepodległość w 1914 roku”. Gdy porównałem sumę tych pochowanych rzekomo polskich żołnierzy z siłami, którymi rzeczywiście dysponował wtedy Piłsudski, to okazało się, że miałby około 150% strat w ludziach. Myślę, że w perspektywie zbliżającej się setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej będziemy musieli to sobie przemyśleć. Wreszcie sam charakter tej wojny. II wojna była straszna dla cywilów, natomiast pierwsza była najbardziej bezsensowną i najtragiczniejszą wojną dla żołnierzy. Na terenach, które badałem, spoczywa ok. 12–15 tysięcy żołnierzy. W kampanii wrześniowej straty żołnierzy niemieckich wyniosły 17 tysięcy, a tutaj mamy obszar około 2,5 km kwadratowych i niemal taką samą liczbę poległych. To pokazuje skalę problemu. Pod Verdun zginęło ok. 700 tysięcy żołnierzy, czyli prawie tyle, ile liczyła Wielka Armia Napoleona, a jedynym skutkiem było to, że Niemcy przesunęli front o 1,5 km. Pod Sommą od czerwca do listopada 1916 r. zginęło około miliona żołnierzy
MM: A na jakich terenach prowadził Pan badania? Dlaczego akurat na tych?
JP: Ponieważ te obiekty w jakimś sensie znalazły się w sferze niczyjej. Nad cmentarzami galicyjskimi pracuje się od lat. Na marginesie – bodaj najbardziej kompetentną monografią tych obiektów jest praca Oktawiana Dudy, pracownika AGH. Kilkanaście lat temu dr Urszula Oettingen z Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego sporządziła bardzo kompetentne opracowanie i inwentarz cmentarzy Pierwszej Wojny Światowej na terenie dawnego województwa kieleckiego. Na śląskiej części jury mamy inwentarz bardzo porządnie zrobiony przez Piotra Ormana. Natomiast terenem Małopolski Północnej nikt się nie zajmował, poza Piotrem Ormanem, który opisał większość obiektów na terenie Olkuskiego. W rezultacie pojawił się taki oto paradoks, że mamy piękny cmentarz w Kocmyrzowie, a 5 km na północ, w Marszowicach znaleźć można miejsce po cmentarzu, gdzie było pochowanych 45 żołnierzy. Żeby odnaleźć to miejsce, trzeba wnioskować na podstawie różnic roślinności. Bo Kocmyrzów leżał na terenie Twierdzy Kraków i był opracowywany wraz z obiektami galicyjskimi, Marszowice – „ziemia niczyja”. Nikt się tym nie zajmował, ludzie nie wiedzą, kto tam spoczywa, często nie wiedzą, że to cmentarz. W Wawrzeńczycach na cmentarzu parafialnym jest kwatera wojenna. Na skromnym pomniku jest chyba najuczciwszy napis „Gdy ginie pamięć ludzi, trwa pamięć kamienia”. Ładna metafora, ale trzeba coś z tym zrobić. Z tego terenu zniknęło 8 cmentarzy wojennych i 8 kwater na cmentarzach cywilnych. Łącznie zaorano lub przekopano groby 1375 poległych – to około 1/10 wszystkich pochowanych na tym terenie żołnierzy. W miejscowości Wierzchowisko jest miejsce po niewielkim cmentarzu, gdzie pochowano 99 żołnierzy. Człowiek który kupił to pole i zaczął się dokopywać do szczątków ludzkich był na tyle przyzwoity, ze dom postawił na parceli obok, ale z pełną świadomością na polu po cmentarzu zrobił sobie ogródek rekreacyjny.
MM: Zaskoczył mnie Pan tym, a które z tych miejsc zapamiętał Pan najbardziej?
JP: Jest kilka takich miejsc. Cmentarz w Jangrocie, gdzie znajduje się jedyna mogiła, którą możemy przypisać konkretnemu poległemu żołnierzowi. Nazywał się Janos Balacs i był Węgrem. Bo problem tego terenu to także anonimowość grobów. Austriacy popełnili ogromny błąd stawiając krzyże drewniane na terenach rolniczych, gdzie o drewno trudno… Pół biedy, że chłopi spalili krzyże, to się da odtworzyć. Gorzej, że spalili też tabliczki nagrobne, bo tego odtworzyć się nie da. W pamięć zapadają także niewielkie obiekty, które trwają dzięki staraniom czasem jednej tylko rodziny. Jak mogiły w Maszkowie, które przetrwały dzięki temu, że od pokoleń rodzina posiadająca pole obok opiekuje się tym miejscem. Jest przysiółek Słomnik, który nazywa się Czechy i jest tam też zapomniana mogiła, wzruszająca przez to, że opiekują się nią dzieci ze szkoły w Waganowicach. Oczywiście wiele nie mogą, ale widok takich krzyżyków wykonanych z patyków i kamieni robi wrażenie, nawet na mnie, choć raczej nie mam skłonności do egzaltacji.

MM: A kto wchodził w skład Pana zespołu badawczego?
JP: Nie mam „zespołu badawczego”. Częściowo moje badania pokrywają się z badaniami Piotra Ormana. Świetnie nam się współpracuje, jest to człowiek oddany sprawie, często wymieniamy się materiałami archiwalnymi. Marek Kiełtyka z Ojcowskiego Parku Narodowego, znawca swego terenu i materiałów rosyjskich. Dr Urszula Oettingen z Kielc, na której pomoc zawsze można liczyć. Oczywiście władze Wydziału Humanistycznego AGH, które w miarę swych możliwości finansowały moje delegacje do archiwów w Kielcach i Warszawie. Mam cichą nadzieję, że w przyszłości włączą się do tych badań koledzy z AGH i to nie tylko z naszego wydziału. Na przykład pełną lokalizację zaginionych cmentarzy można przeprowadzić tylko georadarem.
MM: Od jak dawna zajmuje się Pan tymi badaniami?
JP: Na poważnie zająłem się tematem trzy lata temu. Przy czym najwięcej czasu zajmują prace archiwalne i studiowanie literatury. Bez tego nie ma po co jechać w teren. Badania terenowe to już czysta przyjemność, choć dość kosztowna. Przy okazji można spotkać wspaniałych ludzi.
MM: Czy jest Pan zadowolony z dotychczasowych rezultatów?
JP: I tak i nie. Jestem zadowolony, że udało mi się sporządzić inwentarz obiektów cmentarnych na tym terenie. Byłbym jeszcze bardziej zadowolony, gdyby udało się go udostępnić ludziom. Mam nadzieję, że pomoże to tym szlachetnym ludziom, którzy – jak np. nauczyciele z Igołomi – własnym sumptem postawili niewielki ale trwały pomnik w Glewie na polu, na którym kiedyś był cmentarz, czy tym, którzy postawili podobny pomnik w Złotnikach. Z tym, że ci ze Złotnik poświęcili go… powstańcom styczniowym. Nie wykluczam, że była tam jakaś mogiła powstańcza, w końcu to był teren pogranicza, ale przede wszystkim to cmentarz 128 żołnierzy z I wojny. Oczywiście nie winię tych ludzi, chcieli dobrze, a trudno wymagać, aby prowadzili badania archiwalne.
MM: A jakie ma Pan dalsze plany?
JP: Będę robił to, co robię dotąd, rozszerzając obszar badań i ich zakres, przede wszystkim na zagadnienia kultu poległego żołnierza. Bo I wojna była ewenementem. Wszystkie strony traktowały każdego poległego żołnierza jak swojego. Wszystkich walczących chowano na tych samych cmentarzach, określanych mianem Cmentarzy Bohaterów. Śmierć każdego żołnierza zasługuje na upamiętnienie. Oczywiście o ile nie był zbrodniarzem wojennym. Żołnierza z poboru nikt nie pyta, czy chce walczyć. Walczy, bo musi, zabija, aby nie być zabitym. I nie tylko o to chodzi, bo w końcu poległym wygląd cmentarza jest obojętny. Albert Schweitzer napisał kiedyś „groby żołnierzy są najlepszym kazaniem o pokoju”. Warto to sobie przemyśleć.
MM: W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Panu powodzenia. Bardzo dziękuję za rozmowę i jeszcze raz gratuluję odznaczenia.
• Rozmawiała: Małgorzata Matlak
studentka socjologii II rok SUM, WH
